Gospodarz ongi trzydziesto- morgowy w pow. błońskim
Na skutek wezwania w Gazecie Chłopskiej w Nr. 42 z roku 1933,
postanowiłem i ja napisać parę słów ze swego życia. Ponieważ przechodziłem
dość poważne koleje w swojem tak stosunkowo krótkiem życiu, zgóry przepraszam
za błędy i nieudolność w pisaniu, bo jak się dowiemy z dalszego pisania nie
dostałem odpowiedniego wykształcenia, aby napisać lepiej.
PAMIĘTNIK CHŁOPA
Urodziłem się dnia 4 kwietnia 1896 roku we wsi Wielgolas pow.
Warszawski w okolicy pięknej i bogatej, jakby powiedzieć w krainie miodem i
mlekiem płynącej. Rodzice moi posiadali gospodarstwo rolne dwadzieścia cztery
morgi ziemi, w czem połowa była doskonałych nadrzecznych łąk i połowa ziemi
ornej również bardzo dobrej. Prowadzili gospodarstwo warzywniczo-mleczne i
produkty to jest mleko, okopowe warzywa i owoce odwozili do Warszawy,
otrzymując za to przeciętnie od 150 do 200 rubli miesięcznie, co na czasy
przedwojenne było dosyć dużo.
Rodzeństwa było nas troje, dwie siostry j ja, jedna starsza ode
mnie o trzy lata i druga młodsza również o trzy lata. Pomimo, że wieś nasza
składała się 75 osad, szkoły u nas nie było. Ja do lat dziesięciu uczyłem się w
domu, później chodziłem do szkoły trzy zimy w Dębem odległym od nas o pięć
kilometrów i tam skończyłem te trzy oddziały rosyjskiej szkoły powszechnej.
Potem już pracowałem wraz z ojcem w gospodarstwie.
W roku 1911 ojciec wydał-starszą siostrę zamąż dając jej około
półtora tysiąca rubli posagu. Pozostało nas dwoje. W roku 1914 wybuchła wojna i
trzeba nieszczęścia, że w tym czasie ojciec zachorował dosyć poważnie na
żołądek, wytworzył się jakiś wrzód na żołądku i ta choroba pociągnęła za sobą szalone
koszta. Parę miesięcy ojciec leżał w szpitalu Pańskiego Przemienienia na
Pradze; ponieważ za wszelką cenę postanowił się ojciec ratować, a uważając, że
w szpitalu niema należytej opieki lekarskiej kazał się przenieść do lecznicy w
Aleje Jerozolimskie i tam płaciliśmy za pokój wraz z obsługą jedenaście rubli
dziennie (było to w roku 1915). Prócz tego konsylja lekarskie raz i dwa razy w
tygodniu kosztowały trzydzieści rubli za każde takie konsyljum, no i rezultat
był taki, że 8 grudnia kazali nam ojca zabrać do domu, a 16 grudnia ojciec nam
umarł.
Ja wtedy liczyłem dziewiętnasty rok życia i byłem zamłody, żeby mi
ojciec zapisał gospodarstwo i tak zostało, prowadziłem gospodarstwo z matką
ponieważ matka też nie miała bardzo zdrowia. Więc ja się ożeniłem w roku 1916
i pomimo, że nie miałem tytułu własności, teść mój dał mi zaraz po ślubie trzy
tysiące rubli jako posag dla córki i z tego, jak również i z gospodarstwa, ponieważ
prowadziłem całe gospodarstwo po ojcu zacząłem się dorabiać. Założyliśmy wtedy
spółkę handlową w Dębem Wielkiem z księdzem Zarębą na czele, w której byłem
wiceprezesem. Zrobiliśmy udziały po pięćset rubli i zebraliśmy 45 tysięcy
rubli, jako kapitał zakładowy. Ja wykupiłem siedem udziałów i po dwóch latach
handlu dostałem ztamtąd osiem tysięcy rubli. Prócz tego w końcu roku 1916
założyliśmy spółkę mleczarską i sklep spożywczy w naszej wsi, w której byłem
kasjerem do jesieni 18 roku t. j. do mojego wyjazdu ze wsi. I tu prowadziliśmy
dość duże obroty, bo wysyłaliśmy od 1600 do 2000 litrów mleka dziennie do
Warszawy. Spółki obie prosperowały świetnie dając współudziałowcom poważne
dochody. W roku 1917 ponieważ były to czasy okupacji niemieckiej i trzeba się
było bardzo Uczyć czem wolno handlować, a czem nie i ja też miałem przejście.
Miałem ogromnego stadnika, którego agenci Frankowskiego zapisali na kontyngent
mięsny szacując go trzysta rubli, a w prywatnym handlu byczek ten był wart
więcej, jak 800 rubli. Nie chcąc tyle stracić, a ponieważ należałem do C. T. R.
w Mińsku Mazowieckim wystarałem się przez to Towarzystwo od władz niemieckich
papier, że jako rozpłodowca nie wolno mi go zabrać, i nie wzięli, ale po paru
miesiącach stadnik stał się za ciężki na krowy no i trzeba było go sprzedać i
sprzedałem go pocichu rzeźnilcom uzyskując cenę 875 rubli, ale niestety znalazł
się sąsiad podły, który mnie oskarżył do żandarmów niemieckich, że ja zrobiłem
talu szmugiel, no i żandarmi zrobili dochodzenie, protokuł, rezultatem był sąd
i wyrok skazujący mnie na cztery miesiące więzienia. Aresztowali mnie przy
sprawie i byłbym rozumie się dokonał żywota na Pawiaku przez te cztery
miesiące, gdyby nie szybka interwencja księdza Zaręby o niezrównanym wprost
talencie i energji, bo jak wiemy niełatwo było skłonić niemców do zmiany
wyroków. Jednak ks. Zaręba mnie wyratował z więzienia po jedenastu dniach
wyrobiwszy u generała gubernatora Beselera papier, mocą któi’ego zamieniono mi
więzienie na karę pieniężną w sumie sześciuset marek niemieckich. Przez te
jedenaście dni, które przesiedziałem na Pawiaku zdążyłem poznać całą okropność
niemieckiej opieki. Coprawda były to czasy głodu po miastach, ale jak mi z
domu przysłano piętnaście funtów chleba, dziesięć funtów wędliny, dwadzieścia
jaj i coś tam z nabiału, to mnie jak na kpiny oddano dwa jajka, a niemcy tak
ludzi żywili, że mnie po jedenastu dniach nikt nie mógł poznać, bo wyglądałem
jak szkielet. W roku 1918 siostra moja młodsza powiada mi, że się będzie żenić
do domu na połowę gospodarstwa. O myślę sobie: to będzie źle zostać na
dwunastu morgach, to mi się nie bardzo podoba, chciałem ją spłacić, ale jakoś
się nie szykowało. Ona dostawała stosunkowo duży posag, a nie trafiał się nikt
podobny, żeby ją wziął z domu, więc ona chce się żenić do domu. Ja jednak po
namyśle nie chcąc dzielić tej gospodarki na dwoje, postanowiłem ja się usunąć
z domu zostawiając całe gospodarstwo siostrze, ale znów nie trafiał się tak
bogaty kawaler, żeby mnie spłacił i tak źle i tak niedobrze, ano nie było innej
rady tylko zostawić czasowi siostrę wraz z gospodarstwem, a ja zacząłem szukać
dla siebie gospodarstwa do kupna. I w lipcu 18 roku gospodarkę znalazłem i
.zgodziłem w Starej Miłośnie trzydzieści morgów ziemi wraz z budynkami za 32
tysiące rubli i w sierpniu zrobiliśmy akt rejentalny, a ponieważ niemcy już nie
pozwalali robić aktów na ruble, więc przeliczyliśmy na marki po 2.16 fenigów za
rubla. Rozumie się, że tyle pieniędzy nie miałem swoich, ale po wycofaniu ze
spółek i zebraniu, gdzie tylko jakie miałem zrobiłem około trzydziestu tysięcy
marek, resztę, część pożyczyłem od znajomych, część były właściciel poczekał mi
na hipotekę i kupno się przeprowadziło w roku 1919. W lutym siostra wyszła
zamąż i spłacili mnie, ja temi pieniędzmi pokryłem część długów.
Mnie na nowem gospodarstwie ułożyły się warunki dość możliwie,
ponieważ jesienią 1918 roku przeprowadziłem się na nowe gospodarstwo, zimową
porą sprowadziłem około pięćdziesiąt wozów nawozu od wojska z Rembertowa,
dokompletowałem okna inspektowe do pięćdziesięciu i zaprowadziłem warzywnictwo
na większą skalę. Ponieważ rok 1919 wywdzięczył się za pracę dobrze, zbiory
miałem ogromne, a ceny na warzywa były dobre, oddałem resztę długów i nawet
zostały mi pewne oszczędności.
Przyszedł pamiętny rok 1920, inwazja bolszewicka. Do lipca życie
nam szło normalnym trybem. Kiedy bolszewicy zaczęli włazić do Polski, mnie
jakoś do wojska nie wołano, nie mogąc wytrzymać, że to ojczyzna tak potrzebuje
ludzi, a ja siedzę w domu, zapisałem się na ochotnika z koniem do 1-go pułku
szwoleżerów z kadrą na Ułańskiej w Warszawie i pojechałem do wojska w pełnym
rynsztunku z umundurowaniem, siodłem, nawet szablą, a ponieważ takich
ochotników zebrało się sporo, zrobili z nas 201 pułk szwoleżerów i w końcu
lipca wysłali nas na front. Wyjechaliśmy z Wileńskiego Dworca pociągiem i
zajechaliśmy pod Małkinię, tam się wyładowaliśmy poszliśmy na południe od kolei
i zaraz na drugi dzień mieliśmy pierwszą potyczkę z bolszewikami. I tak cofając
się pod Warszawę stoczyliśmy z niemi kilkanaście w'alk. W czasie decydującej
bitwy pod Warszawą, byłem w boju pod Radzyminem i ostatnią potyczkę mieliśmy
już w pościgu za bolszewikami pod Płońskiem, gdzie mi ranili konia w tylną nogę
i wtedy zostałem przydzielony do Polowego Szpitala Koni Nr. 6 już jako kapral,
ponieważ pod Warszawą dostałem nominację od kapitana Zielazic- kiego. I przy
szpitalu koni byłem do 23 grudnia, gdzie nawet w końcu pełniłem funkcję
furażera. Ostatnio staliśmy w Gródku pod Równem i stamtąd zostałem zwolniony
do domu.
Po mojem
odjeździe do wojska w domu działy się hece. Kiedy już bolszewicy podchodzili
pod Warszawę, polskie wojska zrobiły ostatnią linję obronną między innemi i
przez naszą wieś. Spędzili tam ogromną moc wojska i taborów więc można sobie
wyobrazić co ucierpiały gospodarstwa rolne. Mojej żonie (ponieważ żona ze służbą
została na gospodarstwie), zabrało wojsko cztery krowy, na trzy dali kwity, a
jedną zabrali bez kwitu, a w końcu coś koło 8 sierpnia wypędzili ludność
cywilną z naszej wsi i rozumie się i żonę i to tak gwałtownie pędzono ludność
cywilną z domu, że żona zaledwie złapała, jak to się mówi co w rękę wpadło.
Zładowała na dwa wozy, bo jeden do swego przynajęła, zabrała ostatnie dwie
krowy, które zostały, cielaka półrocznego kazała służącemu zarżnąć, drób także
wybiła i wyjechała do Warszawy, zostawiając całe gospodarstwo na pastwę losu,
a wtedy wojsko i rozmaite cywilne pa- sorzyty, które pochowały się po lasach i
piwnicach przed tymi co wyganiali, naprawdę po swojemu zaczęli gospodarować,
tak, że jak żona po dziesięciu dniach wróciła do domu to zastała jeden obraz
nędzy i ruinę do najwyższego stopnia. Z płotów nie pozostało ani śladu, nawet
budynki co drewniane to rozebrali i spalili. W mieszkaniu okna i drzwi
powyrywane, szafy i kredensy rozbite. Posiadałem dość ładną bibljoteczkę,
wszystko zniszczone, podarte i rozkradzione. Miałem- pasiekę dwadzieścia roi
pszczół, nic nie zostało, ule w części poprzewracane, w części rozniesione po
polach. Miałem ładny komplet narzędzi stolarskich i warsztat i z tego ani
śladu. Jednem słowem zostało tylko to co nie miało żadnej wartości, lub nie
dało się wziąć z miejsca, jak np. murowany budynek co zaś do zbiorów także
wszystko rozkradzione. Warzywa w części stratowały tabory, reszta wyrwana,
kartofle wykopane, ze stodoły wyniesione było wszystko, \\;ęc żona
kazała pozbierać po polach i łąkach resztki zboża co konie nie zjadły i nie
zdążyły zrosnąć, i puściła na młockarnię to omłóciła tego wszystkiego razem t.
j. żyto, owies, jęczmień i pszenicę dwa i pół koi*ca na pół zrośniętego ziarna.
O warzywach niema mowy.
Kartofli ukopała coś około osiem korcy, to były zbiory z trzydziesto-morgowego
gospodarstwa. Komisja Szacunkowa od strat i szkód wojennych oszacowała u mnie
straty na pół miljona marek i dali żonie odpowiedni protokuł z pieczęciami i
mieli niby to zapłacić, ale płacą do dzisiaj. Za te trzy krowy co wojsko dało
kwity, to zapłacili w końcu 1921 roku po sześć tysięcy marek za krowę, ale
marki już wtedy tak spadły, że za osiemnaście tysięcy butów nie można było
kupić. Jak już nadmieniłem, 23 grudnia wróciłem z wojska, no i zastałem taką
rutaę gospodarstwa. I rozpacz mnie ogarnęła, że z takiego dobrobytu jaki
zostawiłem parę miesięcy temu idąc nadstawiać piersi i walczyć za ojczyznę
zastałem taką biedę, tembardziej, że zrobili to swoi, a nie nieprzyjaciel. Ale
cóż było zrobić, poddać się biedzie, nie za nic, byłem młody, posiadałem tę
pewną werwę wojskową, więc wziąłem się szczerze do pracy. Były coprawda inne
czasy, ale wkrótce znowu się jako tako dorobiliśmy tembardziej, że ja w dalszym
ciągu handlowałem czem się dało, a przeważnie lasem kupując działki, jak
mniejsza to sam, jak większa to ze wspólnikiem i jako tako szło.
Na początku 1921 roku były u nas wybory na sołtysa, ano przyjechał
wójt z sekretarzem i mimo moich próśb i perswazji wybrano mnie na sołtysa.
Próbowałem się jeszcze u pana starosty jakoś wytłumaczyć, nic nie pomogło i
zostałem sołtysem. A naprawdę bałem się tego, bo Miłosna to niebyłe praca dla
sołtysa. Jest zgórą sto osad, masa letnisk, jest ogólnie około dwudziestu
sklepów, fabryka, zakłady ceramiczne, około półtora tysiąca ludności ogółem.
Więc to praca nielada, a tu moje gospodarstwo wtedy właśnie więcej jak
kiedyindziej potrzebowało gospodarza niepodzielnie. A tu jak na złe, zaczęły
się po tej wojnie tworzyć rozmaite stowarzyszenia i do wszystkiego musiałem
należeć, bo mię ludność nie chciała nijak pominąć. A więc starałem się być
jaknajwięcej czynnym i podołać wszystkiemu. Założyliśmy ochotniczą straż
pożarną, w której byłem kasjerem, w kooperatywie spółdzielczej, gdzie było 430
członków, byłem prezesem Rady Nadzorczej, przy budowie kościoła byłem w
dozorze, w komisji sanitarnej przy gmii.ie, w radzie gminnej, w komisji
rewizyjnej, w komisji drogowej i w innych. Mimo jednak takiego nawału pracy
byłem bardzo szczęśliwy. Doprowadziłem swoje gospodarstwo do pewnego
normalnego trybu, wyremontowałem budynki gospodarcze, pobudowałem parkany nawet
murowane. Pozostał mi tylko dom, który się walił, był obszerny jakiś jeszcze
po-dworski budynek, któremu chcę poświęcić więcej słów, ponieważ on był początkiem
mojego bankructwa i dzisiejszej biedy. Otóż była to rudera osiemnaście metrów'
długa i dziesięć metrów szeroka, całe wiązanie dachu jak i belki były zgniłe,
ale mury zdawało się możliwe. Majster obliczał, że to będzie kosztowała ta
przeróbka cztery tysiące zł., więc w 1924 roku postanowiłem i dom przebudować
t. j. 1 metr 50 centymetrów nadbudować go wyżej, bo był za niski i nakryć
dachówką. Otóż jak to się ruszyło i zaczęliśmy rozbierać to się okazało, że i
cegła też jest w części zepsuta. Jednem słowem, że zamiast 4000 'Ą. kosztował 9000 zł. A tu jak na złe, ceny na warzywa zaczęły
spadać i gospodarstwo już nie dawało takich dochodów jak przedtem. Co mogłem,
to zrobiłem ze swoich pieniędzy, ale to nie starczyło, więc zacząłem pożyczać i
napożyczałem przeszło 3000 zł. od znajomych tak na słowo bez weksli, ale na
krótkie terminy. Więc jesienią 1924 roku trzeba było to poregulować, ano
dowiedziałem się, że jakiś N*** w Warszawie pożycza pieniądze na hipotekę. Więc
myślę sobie, pozałatwiam te drobne długi, będę miał z jednym do czynienia i
pojechałem do niego, owszem powiada mi pożyczy wiele mi potrzeba, ale tylko na
hipotekę i żąda 5% miesięcznie. No co- prawda wtedy nie można było taniej
dostać, więc zgodziłem się z nim i umówiliśmy się do hipoteki. Kiedy już
przyszliśmy do rejenta, to on mi powiada, że na wypadek spadku złotego jak np.
marki on sobie stabilizuje tę pożyczkę w dolarach. Ja się trochę zląkłem i nie
wiedziałem co zrobić, ale ponieważ już zrobiłem tyle zachodu, a nawet i rejent
powiada, że niema się czego obawiać, bo złoty może polecieć jak marka to dolar
zdrożeje, ale i towary zdrożeją to na jedno wyjdzie. No i ja głupiec zgodziłem
się na to, ponieważ pożyczałem od niego 4000 zł., doliczyliśmy procent za rok
co uczyniło 2400 zł., wię,c razem 6400 zł. Przeliczyliśmy na dolary po 5,18 i
tę sumę zabezpieczyliśmy na hipotece. Po roku dolar zdrożał a produkty rolne
jeszcze staniały. Ja nie miałem możności oddać jemu pieniędzy, tembardziej, że
w tym mniej-więcej czasie Rząd Polski zestabilizował marki w stosunku złotego i
ja pomimo jaknajskrupulatniej prowadzonych rachunków sołtyskich, zapłaciłem
zgórą 400 zł., a to z tego względu, że nie ogłosili nam, że ta stabilizacja
nastąpi i ja zbierałem akurat w tym czasie składkę ogniową podług starych markowych
rozkładów i kiedy zawiozłem kilkadziesiąt miljardów marek do Tow. Ubezpieczeń
Wzajemnych już po dniu stabilizacji, to oni nie chcieli tego uwzględnić i
zrozumieć, że zbierałem pieniądze podług starego kursu i musiałem zapłacić ze
swej kieszeni 430 zł. Tę tak niewdzięczną służbę sołtyską pełniłem z górą pięć
lat, bo tak czekano na zatwierdzenie samorządu gminnego i starosta nie chciał
wyznaczyć nowych wyborów.
Ponieważ nie oddałem N*** pieniędzy, płaciłem mu jakiś czas
procent, ale już od całej sumy i to ze zwyżką dolara, kiedy wiosną 26-gc roku
dolar doszedł do 13 zł., to ja już i procentów nie miałem możności płacić. Więc
licząc na to, że stanieje, wystawiłem mu na pewną sumę procentów w dolarach
weksel. On wtedy weksel oddał do protestu i zażądał rejentalnie całej
należności. Ja nie mając wyjścia zmuszony byłem sprzedać cały majątek, nie
chcąc dopuścić do licytacji i oddać mu pieniędzy co uskuteczniłem w sierpniu
1926 roku i za te 4000 zł., które Od niego pożyczyłem zapłaciłem 14.800 zł.
(czternaście tysięcy osiemset złotych). Ponieważ za majątek wziąłem 30.000 zł.,
(bo ceny na ziemię wtedy były niskie), więc N* * * zabrał mi połowę mojego
majątku. Ponieważ bankructwo w owe czasy było jeszcze czemś nowem i w oczach i
w pojęciach ludu, czemś wprost karygodnym, a ja już tym razem byłem poważny
bankrut, więc nie cłicąc być pośmiewiskiem ludzi, postanowiłem przenieść się w
inne okolice, gdzie mnie nie znano. Więc za pozostałe mi pieniądze kupiłem w
Błońskim powiecie, a właściwie wziąłem z parcelacji majątku Krze osiemnaście
morgów ziemi gołej bez zbiorów i zabudowań, godząc po 675 zł. morgę. Wpłaciłem
dwie trzecie należności (na jedną trzecią Bank Rolny dał nam pożyczkę w listach
zastawnych), więc po wycofaniu się ze wszystkich prac społecznych, gdzie
pracowałem nawiasem mówiąc z żalem żegnany przez współpracowników i ludność,
przeprowadziłem się ze Starej Miłosny do Krzów, we wrześniu 1926 roku. Tu mnie
znowu czekały przykre i smutne rzeczy.
Ziemia szykowana do parcelacji nieuprawiana, a tu twarda jesień,
trzeba było na gwałt jako tako zaorać i choć trochę oziminy zasiać, no i jakieś
choćby prowizoryczne budynki postawić, żeby się na zimę wprowadzić, bo już
rodzinę miałem sporą, pięcioro dzieci i żonę, więc na to wszystko to jest na
konie, na zasiew i budulec wydałem sporo pieniędzy. Prócz tego żywić rodzinę
cały rok z gotówki, pochłonęło więcej gotówki, aniżeli ja miałem. Musiałem pożyczyć
pieniędzy na wysokie procenty, bo cztery, a nawet i pięć procent miesięcznie, a
tu jak na złe w 1927 roku ziemia dała bardzo kiepskie zbiory, zapuszczona
przez dwór do najwyższego stopnia, nie dała się oszukać, a w pierwszym roku
niemożliwie było wszystkiego zrobić, jak być powinno. Wobec tego wszystkiego
długi zaczęły rosnąć z szaloną szybkością, bo procentów nie mogłem pokrywać z
gospodarstwa, więc z procentów zaczął się tworzyć kapitał, a jeszcze na domiar
złego przyjechał instruktor z Grodziska Mazowieckiego i namówił mnie to jest
prawie siłą wmówił we mnie, ażeby wziąć na wypłat drzewka owocowe i założyć sad
handlowy. I wziąłem dwieście sztuk z Sejmiku Powiatowego w Grodzisku Mazowieckim
jesienią 1927 roku a ponieważ była to ta pamiętna zima z 1927 na 28
rok,żewszystkie drzewka zmarzły, tak,żenić absolutnie nie zostało, a ja
wystawiłem weksle na 750 zł. i prócz tego zapłaciłem 40 zł. gotówką za koszta
przewozu, jednem słowem, że pomimo nadludzkich wprost wysiłków tak mi szło to
gospodarstwo, że po trzech latach miałem już z górą 6000 zł. długu, a naprawdę
to może pożyczyłem 1500 zł. a może i to nie, a to reszta to tak szalenie
szybko się mnożyły te procenta, że trudno było nastarczyć obliczać, a co
dopiero odpłacać. Ponieważ ziemię już doprowadziłem do należytej kultury i
wyprawiłem przez te trzy lata, w roku 1929 zbiory miałem bardzo ładne, ale mimo
to widziałem, że sobie mię dam rady z tymi długami, a już miałem przecież
doświadczenie, więc nie chcąc dopuścić do tego, aby mi długi znowu przepołowiły
wartość gospodarstwa, postanowiłem sprzedać zawczasu. Więc podszykowałem
wszystko, żeby jaknajlepiej wyglądało i puściłem do sprzedania, jakoś nie
czekałem długo. Trafił się kupiec i jesienią 1929 roku sprzedałem uzyskując
cenę 26.000 zł., prócz długu bankowego najpierw rozumie się poregulowałem
wszystkie długi prywatne, nie spłaciłem tylko tej pożyczki za drzewka, bo ona
była na raty. Za pozostałe pieniądze kupiłem inne gospodarstwo, również z
parcelacji z tego samego majątku nawet większe, bo dwadzieścia jeden mórg tylko
ogromnie zapuszczone i coprawda nie przy samej szosie. Zapłaciłem 19.000 zł.,
tysiąc złotych kosztował akt rejentalny przepisania tytułu własności, tak, że
nie pozostało mi gotówki, ale i długu prywatnego nie zrobiłem. Inwentarz
przeprowadziłem z tamtej gospodarki. Po przeprowadzeniu się na nowe
gospodarstwo, postanowiłem sobie już nie pożyczać ani grosza od nikogo, żeby
jak to się mówi najgorzej było. Jednak pomimo największych oszczędności i
najdalej idących ostrożności wprost pomimowoli robią się długi, bo produkty
rolne coraz bardziej taniały i nie było, no i tem- bardziej dziś niema możności
pokrywać wszystkich potrzeb i wydatków, tak że rozmaite sumy pozostają
niewpłacone na czas, czy to podatków, czy rat bankowych, czy też innych
zobowiązań i przez to samo dług wzrastał, tak, że po roku jak obliczyłem (bo
muszę powiedzieć, że wprowadziłem w swoim gospodarstwie rachunkowość) już
miałem tysiąc złotych długu, tak, że się nic nie pożyczało, a dług się zrobił,
więc zacząłem się nad tem zastanawiać, widząc, że się znajduję w rozpaczliwem
położeniu. Co będzie dalej, jak tak będzie szło, a tu niema widoków ku
lepszemu. Zacząłem kombinować czy nie lepiej byłoby spróbować w inny sposób
prze- żyć ten kryzys, ażeby choć tej reszty majątku nie stracić, bo wszak mam
przecież dzieci i mnie czeka starość. Więc' po namyśle postanowiłem gospodarstwo
puścić w dzierżawę, a samemu zarabiać na utrzymanie rodziny i tak zrobiłem.
Ziemię wraz z budynkiem puściłem w dzierżawę za 800 zł. rocznie płatnych zgóry.
To akurat starczało na pokrycie rat i podatków. Inwentarz żywy i martwy, jak
również zbiory sprzedałem i znowu oddałem, gdzie byłem co winien. Pozostało mi
1800 zł. Narazie miałem dostać posadę ogrodnika w Warszawie, a te pieniądze
miałem złożyć, jako kaucję, ale ponieważ nie mogłem na termin umówiony zebrać
gotówki, tam wzięli kogo innego, ja zaś zostałem jak to się mówi na koszu, nie
mając nic podobnego. Więc aby żyć z gotówki kupiłem dozorstwo w Warszawie za
1850 zł. i od pierwszego stycznia 1929 roku wyprowadziłem się do Warszawy.
Pensji tam było 125 zł. miesięcznie. Liczyłem na to, że jeszcze się gdzieś coś
do tego zarobi i będzie się żyć. Jakoś zaraz w styczniu coprawda za protekcją
dostałem pracę w fabryce „Rygawar” na Pradze (obuwie gumowe). Zarabiałem pięć
zł. dziennie to już jedno z drugiem starczało na utrzymanie rodziny. Ale
niestety wskutek małego zbytu na wyroby fabryka stanęła 12 maja i razem ze
wszystkimi zwolniono i mnie i już żadnej roboty dostać nie mogłem, bo
następował coraz większy zastój. Z dozorstwa nie mogłem wyżywić i przyodziać
rodziny. Zacząłem kombinować jeszcze ,co innego i w sierpniu sprzedałem to
dozorstwo a kupiłem sklep na Targówku. Na dozorstwie trochę zarobiłem, bo
wziąłem 2200 zł., za sklep z urządzeniem i mieszkaniem zapłaciłem 1550 zł., za
resztę gotówki wstawiłem towar i zacząłem handlować. I tak szło do pierwszego
stycznia 1931 roku, wtedy mój dzierżawca zamiast mnie wpłacić 800 zł. tenuty
dzierżawnej, to on mnie zawiadomił, że się wyprowadza z mojego gospodarstwa.
Narazie nie mogłem dostać innego dzierżawcy, gospodarstwo przecież nie mogło
zostać bez opieki, więc zmuszony byłem sklep zlikwidować i z powrotem przeprowadzić
się na gospodarstwo, na sklepie znowu straciłem dużo pieniędzy, bo sklepy już
o 50% staniały, a prócz tego dawało się na kredyt, więc za sklep wziąłem 850
zł. i na książce zostało u ludzi około 300 zł., których do dzisiaj nie
odebrałem i prawdopodobnie nie odbiorę. Po uregulowaniu podatków za sklep i
kosztów przeprowadzki pozostało mi około tysiąca zł. i z tem zacząłem na nowo
gospodarować, kupiłem najpierw krowę, konia z wozem i zboża na chleb i na
zasiew, ale na narzędzia rolnicze już nie starczyło, pług mi został, bo
dzierżawca też nie miał pługu, więc prosił, żeby mu zostawić, bronę i wialnię
to sam sobie zrobiłem i wiele innych drobiazgów ale sprężynówki i sieczkarni do
dzisiaj nie mam i nie mam możności kupić.
Po powrocie z Warszawy myśląc sobie, że może ja nie umiem gospodarować
(pomimo to, że w swoim czasie dostawałem pierwsze nagrody za hodowlę inwentarza
na wystawach rolniczych, jak również dostałem list pochwalny od C. T. R. i K.
R. za wzorową uprawę ziemi w roku 1929), oddałem swoje gospodarstwo pod nadzór
rejonowego instruktora rolnego z Grodziska i dostosowując się do jego rad i
wskazówek wspólnemi siłami staraliśmy się zwiększyć dochody z gospodarstwa,
mimo to jednak niema wprost możności i mogę śmiało powiedzieć niema dziś
mądrego, ażeby mógł pokryć rozchody dochodami z gospodarstwa, czy to małorolne,
czy nawet większe to z małą różnicą, bo jak większe gospodarstwo to i rozchody
większe.
I znów gospodaruję, a właściwie męczę się te dwa lata na tym
kawałku ziemi, dzieci mam już sześcioro, dwie córki i czterech synów,
najstarsza ma lat szesnaście, najmłodszy ma rok, ja z żoną to razem osiem osób
do wyżywienia i przykrycia, troje chodzi do szkoły i na nich jest poważny
wydatek, bo trzeba je jako tako przykryć i obuć, a to książki i zeszyty i
wiele wiele innych wydatków domowych, bo co nam potrzeba kupić to trzeba płacić
drogo, a za nasze produkty, to jest zboże, warzywo i okopowe, jak również drób
bierze się grosze, a wiele jeszcze jest wypadków, jak naprzykład teraz w naszej
okolicy panuje jakaś zaraza świń i drobiu i mnie w tych dniach wyzdychało całe
stado gęsi, na które się liczyło, że na Boże Narodzenie się je sprzeda i coś
się za nie załatwi.
Obecnie inwentarza posiadam mało bo nie mam za co kupić, mam jedną
krowę, cielaka, jednego konia (a przydałoby się dwa) dwoje świń i około
trzydziestu sztuk kur i kaczek, ale nie wiem, jak to długo będzie żyć, bo jak
się zaraza zakradnie to trudno ją wytępić.
Otóż jak powiedziałem z dochodów jakie daje gospodarstwo trudno
pokryć drobnych rozchodów na dom, a co mówić o ratach bankowych i podatkach, a
prócz tego jeszcze i procenta są do regulowania, choć to dziś już nikt dużego
procentu nie żąda, ale i małego niema z czego zapłacić, dziś każdy rolnik
stara się uczyć wszystkiego, a właściwie to go bieda uczy i robi sobie sam
wszystko, do kowala jedzie z jakąś robotą, jak już sam nie może zrobić i już
nijak się nie może obejść bez tego, stare kapoty wyciąga z kątów, gdzie już po
kilka lat leżały i przeszywa i łata sam w domu jak może, bo nawet na krawca te
parę groszy niema, buty jak się psują to sam jak może zeszywa zbija
gwoździami, bo nowych nie może kupić, bo i na reperację starych niema. Połowa
ludności na wsi żyje przeważnie kompotem kartoflanym i to z postem, a druga
połowa to sobie niby krasi, ale jak ano pół kilograma słoniny na tydzień
kupuje, a swojego wieprzaka, żeby sobie ktoś zabił, jak to dawniej bywało to
się wcale nie słyszy, ażeby ktoś sobie na taki zbytek pozwolił, a co do mleka
to aż przykro mówić, że to niby powiadają, że chłop na wsi to ma wszystko
swoje, no i mleko też, ale niestety na wsi nikt sobie nie pozwoli zjadać, albo
przynajmniej dziecko poczęstować mlekiem i nieraz, aż człowiekowi markotno,
niejedna matka ze łzami w oczacli musi odmówić proszącemu dziecku tej kropli
mleka, bo na sól i zapałki trzeba uzbierać, a przecież wieczory teraz są
długie, trzebaby coś zrobić, dzieci lekcję muszą odrobić więc i nafty trzeba
kupić, a to wszystko takie drogie, dwa kilo soli, iy2 litra nafty i
zapałki to już dwa złote na tydzień, a na te dwa złote kilo masła trzebaby
sprzedać, a czy się go uzbiera czy krowy dadzą tyle?
Teraz na jesieni to jeszcze jako tako ludzie się starają co kto
może wyciąga sprzedaje i chociaż niesolonego nie je, ale na przednówku znam w
mojej okolicy (nie chcę wymieniać ich nazwiska), którzy całemi tygodniami
jedli bez soli, więc można sobie wyobrazić, jakiż to obraz nędzy musi być tam,
gdzie już soli niema zaco kupić.
Ja ze, swoją rodziną jeszcze chwała Bogu nie jadłem bez soli, ale
nieokraszone to już wiele razy.
Zabudowania moje składają się z jednego tylko budynku, to jest
stodoły, w jednym sąsieku zrobione jest mieszkanie tak prowizorycznie i
zdawało się na tymczasem, a tu jednak czas coraz trudniejszy, niema mowy o
pobudowaniu domu i nie wiem jak jeszcze długo będziemy musieli marznąć w tej
prowizorycznej izbie, na oborę i stajnię też do tej stodoły jest przylepiona
szopa z gliny i tam się cały inwentarz mieści, smutno się przedstawia całość, bo
nawet płotu niema możności postawić, bo robotę to bym sam wykonał, ale
materjał trzeba kupić, a tu niema zaco. Z narzędzi rolniczych mam pług, bronę,
pogłębiacz, radło, znacznik „jordana” do kartofli i buraków, potrzebne mi są
koniecznie sprężynówka, sieczkarnia i waga, jak również przydałaby się
młockarnia, kierat i siew- nik. Ziemia moja mogę powiedzieć jest w dobrej
kulturze, w ostatnich czasach poodnawiałem stare rowy i w niektórych miejscach
wykopałem nowe, wykopałem również dosyć dużą sadzawkę przy domu, a glinę
rozwiozłem na piasczyst^ ziemię, zastosowałem w ca- łem gospodarstwie (rozumie
się podług wskazówek instruktora) odpowiedni płodozmian, czyli tak zwaną
czteropolówkę, stosuję nawozy sztuczne z bardzo dobremi skutkami, ale to
wszystko dziś na niewiele się przyda.
Dzięki temu, że żona moja potrafi robić płótno samodziałowe, a
córki jej w tym pomagają, więc siejemy len i kobiety same go moczą, międlą,
przędą i wyrabiają płótno, wobec czego chociaż bielizny nam nie brak, gdyby
było zaco owiec kupić to możnaby i weł- niaki robić na ubrania i skóryby były
na kożuchy, bo już hodowałem owce w swoim czasie i wiem co one są warte w
gospodarstwie, ale choćby ze dwoje na nasienie niema zaco kupić tembar- dziej,
że w tej okolicy ludzie nie chowają owiec i trzebaby po nie gdzieś jechać
dalej. Ja zaś zimową porą poza młócką ręczną i in- nemi robotami codziennemi
robię okna inspektowe (bo choć na małą skalę, ale jeszcze prowadzę
warzywnictwo), reperuję i uzupełniam wszelki sprzęt w gospodarstwie, bo mogę
powiedzieć, że wszystko znam potrochu, stolarstwo, ciesielstwo, ślusarstwo,
kowalstwo, a dziś się nawet nauczyłem szewctwa i krawiectwa, więc roboty jest
zawsze dosyć, tak, że mogę powiedzieć, że zimą i latem pracuje szesnaście i
osiemnaście godzin na dobę. Co do prac społecznych nie chcę się juz dzisiaj
niczemu udzielać, dostałem takiego zniechęcenia, że nawet aż się żyć nie chce,
mimo jednak niechęci z mojej strony wybrano mnie w roku 1928 na prezesa Kasy
Gminnej Pożyczkowo - Oszczędnościowej, gdzie pracowałem do wyjazdu do
Warszawy, obecnie wybrano mnie do Rady Gromadzkiej i postawiono moją
kandydaturę do Rady Gminnej i tu gorsza sprawa, bo nie wolno odmówić.
Co do obdłużenia mojego gospodarstwa to aż włosy dęba stają jak
sobie pomyślę, bo już mam dosyć doświadczenia co to są długi, otóż w Państwowym
Banku Rolnym winien jestem 5.400 zł., w Kasie Komunalnej w Grodzisku za
drzewka 700 zł., w Kasie Gm. 400 zł. i prywatnych około 800 zł.
Procentu teraz
już nie płacę większego jak jeden na miesiąc, ale i tego niema z czego pokryć,
a co mówić o kapitale.
Co do leczenia w razie choroby to jak kto zachoruje to sobie i
choruje, chyba, że przyjdzie jaka sąsiadka i poradzi jakoś tam znachorją
zażegnanie lub coś podobnego, a już w najlepszym wypadku, jak się ktoś trafi
taki co ma trochę pojęcie o ziołach to jest tysiączniku, rumianku, mięcie i tym
podobnym, a jeżeli zachoruje taki co zarabia na całą rodzinę to jest główna
siła w gospodarstwie, a choroba się przeciąga, to wtedy wyciągają ostatnią czasami
ćwiartkę żyta, która była zachowana na chleb na Boże Narodzenie, lub Wielkanoc
i wiezie się do miasta wraz z chorym, żyto się sprzedaje i chorego się prowadzi
do lekarza, a jeżeli kogoś ząb zaboli i nie może wytrzymać, a ząb nie da się
zatruć esencją octową to mu sąsiad lub ktoś z rodziny stara się go wyrwać
obcęgami. Wiele, wiele jest takich rodzin co chleb pieką tylko w żniwa zaraz z
nowego, a później tylko na wielkie święta to jest cztery lub pięć razy na rok,
a dziecku do szkoły zamiast kawałka chleba daje matka parę kartofli
pieczonych, o cukrze to szkoda mówić, niektórzy to jeszcze sobie pozwolą na
jakieś wielkie święto kupić choć ćwierć kilo, a większość jest takich, którzy
zupełnie zapomnieli, jaki to cukier ma smak, jednem słowem źle jest na wsi,
bardzo źle. A już najgorzej to jest właśnie na parcelacjach i po scaleniu
gruntów, bo nikt przecież nie przewidywał, że dojdzie do tego stopnia co
doszło i każdy zaciągał różne pożyczki byleby jaknajwiększy kawałek ziemi kupić
i gdyby się nie zmieniło tylko było dziś tak, jak wtedy kiedy brał ziemię, to
wszyscyby już byli bez długów, bo każdy się obliczał co może wytrzymać, a tak
to jak jest, otóż w mojej, okolicy jest około pięćdziesiąt gospodarstw z
parcelacji z jednego majątku i prawie wszyscy znajdują się w talach warunkach,
że np. ma dziesięć hektarów t. j. osiemnaście morgów ziemi i na niej ma 20.000
zł. długu i nawet i połowy budynków niema jakie mu są potrzebne i ma jedną
krowę, najwyżej dwie, a są tacy co i jednej nie mają. Są tacy co już sprzedali
i nic im nie pozostało, są tacy co sprzedali połowę, ale niestety i na tej
drugiej połowie jeszcze mają więcej długu, aniżeli ziemia dziś warta, wielu
jest takich, którzy już tylko na włosku wisieli, bo już komornik się niemi
opiekował, ale dzięki wstrzymaniu egzekucji i licytacji przez rząd trochę
narazić odetchnęli, ale na jak długo niewiadomo.
Są jednak i na wsi pewne wyjątki, którym się świetnie powodzi i w
naszej okolicy jest parę takich pijawek, którzy na wyżej wymienionej biedzie
porobili majątki, np. siedem lat temu taki pa- sorzyt miał 500 zł. gotówki i
zaczął ją pożyczać na 5% później na 4% i tak potrafił temi pieniędzmi obracać,
że kupił sobie kilkanaście morgów ziemi i jeszcze mają kilkanaście tysięcy
złotych go-, tówki na pożyczkach, pożyczyłem i ja od jednego z nich w swoim
czasie 200 zł. i płaciłem mu po pięć od sta miesięcznie, to jak powiedzmy
dziesiątego przeszedł miesiąc, jak mu zapłaciłem ostatni procent i ja mu nie
odniosłem dziesięciu zł. to na drugi dzień przychodzi syn owych państwa i
woła, żeby mu dać dziesięć zł., ja nie mam pieniędzy, więc go proszę, mój
kochany przeproś rodziców, że ja nie mogę dziś oddać, ale się postaram i
wkrótce odeślę, to on najzwyczajniej siada sobie na stołku i powiada, że matka
mu powiedziała, żeby do domu bez pieniędzy nie przychodził tylko żeby
siedział, aż ja mu oddam te dziesięć zł., no i on będzie siedział, więc aby się
pozbyć musiałem iść do sąsiadów pożyczyć dziesięć zł. i wyprawić go z domu,
otóż tacy panowie mają dziś po kilkanaście spraw w Sądzie Rozjemczym i w
dalszym ciągu kombinują jakby się dało ludzi wyzyskiwać, ale im się trochę
urwało.
Przyczyną obecnego kryzysu według mojego zdania jest, to że nie
mieliśmy od początku państwa polskiego normalnego pieniądza obrotowego i przechodziliśmy
naji’ozmaitsze załamania czy to wzwyż czy w dół i na każdem takiem załamaniu
ucierpiała pewna warstwa społeczeństwa i jeżelibyśmy przechodzili jedno
załamanie to tylko by ucierpiała pewna cześć społeczeństwa toby się nie dało
nawet odczuć na ogóle, ale ponieważ przechodziliśmy cały szereg takich załamań
i każde załamanie uderzyło w inną część społeczeństwa przez to choć nie
jednocześnie, ale szybko jedno po drugim i ucierpiało całe społeczeństwo, a
najgorzej ucierpiało rolnictwo, bo w rolnictwo właśnie było wystosowanych
kilka uderzeń bardzo poważnych, bo w swoim czasie kiedy rolnicy jeszcze stali
możliwie, a zaczął się chwiać przemysł i fabrykanci, to ci ostatni ponieważ
mają związki zaczęli robić hałas i zaczęli interwenjować do rządu, rząd zaś
przychylając się do ich prośby porobił pewne zarządzenia, aby przyjść z pomocą
przemysłowi, ulżył im w podatkach, a przycisnął śrubę podatkową na rolników i
aby obniżyć ceny na artykuły pierwszej potrzeby to jest artykuły spożywcze
licząc na to, że robotnik fabryczny wtedy będzie mógł taniej pracować w
fabryce, sprowadzał zboże i tłuszcze z zagranicy konkurując na rynku krajowym z
rolnikami i zdawało się rządowi, że popierając w ten sposób przemysł
przyjdzie krajowi z pomocą, a tymczasem to odniosło wręcz przeciwny skutek, bo
rząd zadużo wprowadził do kraju produktów rolniczych, ceny na te produkty
spadły do minimum, a rolnictwo przestało się opłacać, rolnik zaczął bankrutować
i przestał nabywać wytwory fabryczne.
No i cóż z tego, że magazyny fabryczne zawalone są dzisiaj różnym
wytworem fabrycznym, a niema na nie zbytu, bo główny odbiorca tych rzeczy
rolnik niema pieniędzy, jest zbankrutowany i nieprędko jeszcze będzie mógł te
rzeczy kupować, a przemysł polski może liczyć tylko na zbyt krajowy, bo z
zagranicą nijak konkurencji nie wytrzyma, bo to co u nas kosztuje złotówkę to
zagranicą zrobią za 40 groszy. A więc daleko lepiej byłby rząd polski zrobił,
gdyby był więcej otoczył opieką rolników, bo Polska jako kraj rolniczy może tylko
produktami rolniczemi konkurować z zagranicą, a były czasy kiedy na te produkty
był dobry zbyt u naszych sąsiadów i trzeba było wtedy sprzedawać, a nie kupować
i dziś nie byłoby tego ogólnego zastoju, i dziś jest źle, jest gorzej, aniżeli
się spodziewają najlepsi politycy, bo najgorszą rzeczą to jest to, że
społeczeństwo, a przeważnie ludność prowincjonalna zaczyna być bierną, popada
jakby w sen letargiczny, przestaje reagować na wszystko, obojętna jest czy tam
dostanie jeszcze jedno uderzenie więcej czy mniej i tu możnaby zastosować te
poetyczne słowa „Niczem Sybir niczem knuty, niczem śmierć pod gradem kul, lecz
najgorszy lud zatruty to jest bólem bólów ból”, boć lud nasz jest dziś chory,
jest jakby zatruty, podobny jest do człowieka, który ugrzązł w trzęsawisku i
pokąd miał siły, pokąd miał nadzieję, że się wyratuje to się rwał, starał się
za wszelką cenę wyratować dobywać ostatnich sił Ucząc na to, że może ktoś mu
przyjdzie z pomocą i wtedy przy małej pomocy możnaby go stamtąd wyratować, ale
kiedy już stracił siły, stracił nadzieję wszelką i wreszcie stracił przytomność
to już trzeba nadzwyczajnego wysiłku, aby go wyciągnąć, bo on już przestał reagować,
w podobnym stanie właśnie znajduje się ludność wiejska, a to jest złoty lud, on cierpi i milczy i umrze, a nie będzie się skarżył, a Rząd
Polski wprost nie zdaje sobie sprawy z tego jakiego to ma współprzymierzeńca w
tym ludzie i słusznie się mówi, że rolnik to jest fundament kraju, a jak dobry
inżynier chce budować kamienicę to musi wiedzieć z czego się składa fundament
i jaki on jest, to jest musi go znać. Tak i rząd polski jeżeli chce budować
gmach Państwa Polskiego to musi koniecznie poznać jego fundament, musi
koniecznie poznać tą wieś polską, musi wiedzieć co ma a co jej brak, musi nawet
wiedzieć co jej dolega co ją smuci co cieszy i z chwilą kiedy to nastąpi to
będziemy spokojni o losy kraju, bo wtedy dobrobyt dla wszystkich sam przyjdzie.
Jedyną drogą do pobudzenia ludu z tej martwoty i jedyną drogą
ratunku może być tylko jakiś wstrząsający i radykalny krok ku lepszemu ze
strony rządu, wszystkie półśrodki mogą tylko chwilowo powstrzymywać ostatnią
ruinę, ale radykalny środek jest tylko jeden (według mego zdania), a
mianowicie, aby Rząd Polski wycofał się z handlu i aby zniósł monopole, a handel
oddał w ręce prywatnych handlowców i wytwórców (bezwarunkowo tylko polaków) a
zamiast zysków jakie ma dziś z monopoli obciążyć te artykuły choćby większym
podatkiem, jednak takim, aby te artykuły odrazu mogły stanieć, wtedy wyłoni się
konkurencja, a handlowców w Polsce mamy dużo, którzy taniej będą potrafili
wyprodukować te artykuły, jak to dziś kosztuje Rząd, wtedy zacznie się ruch i
obrót, wtedy zrównoważą się ceny artykułów rolniczych z artykułami fa-
brycznemi, rolnictwo przezto zacznie się podnosić, a za rolnictwem zacznie się
podnosić i przemysł, ale ta ofiara ze strony Rządu musi nastąpić szybko to jest
zaraz nie zwlekając, bo może być zapóźno, bo wcześniej czy później to Rząd to
zrobi wprost musi zrobić, bo tylko wtedy kraj może dobrze egzystować, jeżeli
Rząd będzie pilnował tylko rządów, a nie handlu, prócz tego i Rząd musi się zastosować
do tego przemądrego przysłowia (Pamiętaj rozchodzie żyj z dochodem w zgodzie),
musi poznać w jakich warunkach znajdują się płatnicy podatkowi i co z nich można
dostać to jest co oni mogą zapłacić (bo z próżnego i Salomon nie nalał), a
takie wyciskanie ostatniego grosza to do niczego dobrego nie prowadzi, bo to
się nazywa, że to się żyje tylko aby dziś nie oglądając się co będzie jutro, a
przecież jutro też musimy żyć i podług dochodów zastosować rozchody. Trudno,
źle jest w kraju, musimy cierpieć wszyscy i wszyscy spólnemi siłami wziąć się
do naprawienia tego zła.
A więc jak powiedziałem tylko rząd jest w stanie zapoczątkować to
wielkie dzieło przez natychmiastowe zniesienie monopoli, bo jak będzie zwlekał
i zrobi to zapóźno to będzie źle i możte zrobić tak, jak powiada polskie
przysłowie, mądry polak po szkodzie, wtedy stajnię zamknie, jak mu konia wezmą.
A więc Kochani Panowie, którzy stoicie u steru zechciejcie usłyszeć
ten głos i zrozumieć go, którym woła do was dziś Polska do czynu póki nie jest
jeszcze zapóźno, bo i tak zabrnęliśmy daleko
i
poprawa nie
nastąpi tak prędko, bo miesięcy całych trzeba, aby kraj upadł, ale lat trzeba,
aby się podniósł.
P. S. Szanowni Panowie!
Bardzo przepraszam, że może zadługa jest ta moja bazgranina, ale
chcąc choć pobieżnie zobrazować mój życiorys musiałem choćby ważniejsze momenty
z mego życia wpisać i może nawet lżej mi jest na sercu, że jest ktoś taki kogo
zainteresował los biedującego dziś rolnika i między innemi i mój, i ja, który
przy świetnej początkowo karjerze mego życia rokowałem sobie przynajmniej
względny dobrobyt na starość, jeżeli jej doczekam, a jak dotąd doczekałem
biedy
i
mogę powiedzieć,
że dużo pieniędzy już zarobiłem w swoim życiu, ale trzy czwarte tego zabrali
różne pasorzyty.
Dn. 27 listopada
1933 r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz